Codziennik

Msza w Gdowie.

zadzwonił telefon, odebrałem-poprosił mnie przyjaciel-proboszcz Parafii w Gdowie, abym zagrał na Mszy Świętej-pogrzebowej. Oczywiście zagrałem, sam z gitarą. Zdziwiłem się, że na wejście będzie "Kolęda dla Nieobecnych". Zrozumiałem na miejscu. Wraz z ogromem ludzi z Gdowa, Krakowa i okolic, pożegnaliśmy 23-letnią Iwonę Trojańską z Zagórzan. Zdecydowałem się zamieścić list Iwony, który mówi wszystko. Choroba zaatakowała ją pięć i pół roku temu. "Pod koniec 2017 roku zdiagnozowano u mnie chłoniaka. Gdy dowiedziałam się co

mi dolega zawalił mi się mój cały świat, musiałam zupełnie zmienić swoje życie, w tamtym momencie byłam w czwartej klasie technikum, ale nie mogłam już uczęszczać do szkoły ja inni moi rówieśnicy, bo było to dla mnie zagrożenie. Nie poddałam się dzielnie walczyłam i udało mi się skończyć szkołę, mimo że nie było łatwo. Guz który miałam w śródpiersiu był już spory miał już 11×11×15 cm. Później wszystko szybko się potoczyło, badania i chemia. W planach miałam 6 cykli chemioterapii. Przez 24 godziny na dobę leżałam z kroplówką, a do mojej krwi sączyła się trucizna, która miała mi pomóc i pomogła. Choroba bardzo

szybko zaczęła się cofać już po pierwszych chemiach były naprawdę świetne efekty, jednak chemia jak to chemia wykańczała mnie, pozbyłam się włosów, chudłam, nie mogłam jeść. Kiedy udało mi się dotrwać do końca myślałam, że już będzie koniec, że będę zdrowa. Miałam jeszcze radioterapie, która miała wzmocnić efekt leczenia" - relacjonowała na stronie zbiórki na terapię i leczenie wspomagające. Nowotwór jednak wrócił bardzo szybko. Rozpoczęła się kolejna walka. "Postanowiono wtedy dać mi zupełnie inną chemię, która niestety dała mi popalić, miałam dwa cykle, ale nie było żadnego efektu. Wtedy

udało mi się „załapać” na lek brentuksymab vedotin w których pokładałam wszelkie nadzieję i myślałam, że teraz musi się to udać. Na początku była stabilizacja, lekka poprawa, cieszyłam się, bo miałam nadzieję, że będzie lepiej. Do leczenia dołączono jeszcze chemię, wszystko znosiłam całkiem dobrze, ale…no właśnie jest to „ale”. Z początkiem września dowiedziałam się, że leczenie w którym pokładałam wszelkie nadzieje nie skutkuje, a jest wręcz przeciwnie- progresja choroby. Kolejny raz podcięło mi nogi i mimo tego, że mam coraz mniej siły walczę, nie poddaje się. Obecnie jestem po pierwszym cyklu

chemioterapii w planach jest allogeniczny przeszczep komórek macierzystych, ale żeby mogło do tego dojść to muszę osiągnąć remisje choroby, a moją szansą na to jest lek Nivolumab, udało mi się uzyskać refundacje tego leku. Co będzie dalej tego nie wiem, pierwszy raz odkąd choruje nie mam pewności, że wyzdrowieje, ale chce żyć i wierzę w to, że mi się to uda, mam przecież dopiero 21 lat" - wyznała szczerze. Odskocznią w chorobie była realizacja pasji, którą odkryła właśnie, dzięki pobytom na oddziale onkologicznym. "W chwili, gdy zaczęłam chorować, cały ten proces leczenia pozbawił mnie kobiecości, ale nie

złamało mnie to, odkryłam wtedy swoja pasję, a mianowicie chodzi o wizaż. Postanowiłam, że na ile mogę i na ile pozwoli mi samopoczucie, będę ćwiczyła wykonywanie makijaży. Poznałam na oddziale hematologii sporo kobiet, które różnie znosiły utratę włosów, brwi, rzęs. Wiem, komuś zdrowemu może się to wydawać błahostką, ale jednak osoby, które w tym uczestniczą mają zupełnie inne podejście do tego i do załamania się psychicznie niewiele potrzeba. Dla mnie była to swego rodzaju terapia, bo po wykonaniu sobie makijażu, ubraniu peruki nie czułam się chora i nic na to nie wskazywało, że

mam problemy zdrowotne, przyjemniej z wyglądu. Pozwoliło mi to choć na chwilę wrócić do normalności, gdzie znów byłam młoda, zdrowa, beztroska. W przyszłości chciałabym zajmować się wizażem zawodowo i pomagać kobietą takim jak ja odzyskać utracone poczucie kobiecości na wskutek chemioterapii" - napisała .Niestety przegrała walkę z chorobą- "Niebywały przykład wojowniczki do samego końca".